Strony

Odsłony

sobota, 24 października 2015

Jimmer Fredette na wylocie z NBA



Koniec Jimmera Fredette'a w NBA prawdopodobnie właśnie nastąpił. Zaprzepaścił szansę jaką dostał od San Antonio Spurs, którzy zwolnili go przed sezonem. Biorąc pod uwagę jego dotychczasową grę i doniesienia dotyczące jego psychiki, wątpię, żeby mógł jeszcze wrócić do najlepszej ligi świata.

Kiedy przychodził do ligi, towarzyszył mu wielki hype. Podsycali go polscy twitterowicze, którzy bombardowali mnie prośbami o jego highlighty. Jimmer wyróżniał się tym, że nie było dla niego pozycji, z której miałby problem z oddaniem rzutu. Dwa metry od linii rzutów za 3? Żaden problem, odpalam. Niestety, poza zasięgiem rzutu, naprawdę imponującym, Fredette za wiele nie mógł zaoferować.

Przez 4 lata w NBA zwiedził cztery kluby, ale przy wzroście zaledwie około 185 centymetrów i grze jako niezbyt szybki rzucający obrońca, musiałby być wyjątkowym strzelcem, żeby się utrzymać w lidze. W obronie był wielką dziurą, którą trzeba było gdziekolwiek schować, żeby nie została wykorzystana przez rywala. W każdym sezonie statystyka traconych punktów na 100 posiadań w jego zespołach była wyższa gdy grał niż gdy siedział na ławce.

San Antonio Spurs byli ostatnimi, którzy zdecydowali się dać mu szansę, w końcu otaczała go aura wielkiego talentu, więc czemu nie spróbować na niegwarantowanej umowie, niewiele ryzykując. Szum wokół niego był tak duży, że w 2011 roku Sacramento Kings wybrali go w drafcie z numerem 10, co nie było wtedy aż tak bardzo krytykowane. Czas jednak pokazał, że się mylili. Za nim poszli chociażby Klay Thompson z numerem 11, a z 15 wybrany został Kawhi Leonard. W czym zatem jest jego problem?

Jimmer myśli, że wszyscy dookoła są głupi. Uważa, że wszyscy powinni tak ustawiać swoją ofensywę, żeby pozwalać mu rzucać kiedy tylko chce. Tak ta liga nie działa. - mówi jeden z asystentów GMa w NBA.

Kings z niego zrezygnowali zanim wypełnił swój deibutancki kontrakt, ale szybko sięgnęli po niego Chicago Bulls, którzy jak zwykle mieli problemy zdrowotne. Ostatni sezon spędził w Nowym Orleanie, gdzie Pelicans mieli nadzieję, że stanie się godnym następcą Anthony'ego Morrowa po tym jak przez całą karierę rzucał w okolicach 40% skuteczności za 3 punkty. Ale nie tylko zawiódł w tej kwestii (9/48 - 18,8%), ale też nie chciał wziąć na siebie obowiązków rozgrywającego po tym, jak kontuzji nogi doznał Jrue Holiday.

W związku z tym Pelicans ratowali się kolejno Galem Mekelem, Russem Smithem, Natem Woltersem i Toneyem Douglasaem w trakcie sezonu. Ostatecznie udało im się wyciągnąć Norrisa Cole'a, który częściowo rozwiązał ich problem z obsadą pozycji numer 1. Fredette w tym czasie wygrzewał ławkę rezerwowych, łącznie wychodząc na parkiet na wiele ponad 500 minut w całym sezonie.

Jego praca nóg, ich szybkość na pozycji na której gra nawet nie jest w tej samej lidze, co pozostali zawodnicy. To wielka różnica. Myślę, że jego największym problemem zatem jest obrona, a nie atak.
- powiedział ten sam asystent GMa.

Biorąc to wszystko pod uwagę, coraz trudniej mi zrozumieć co w ogóle Spurs w nim zobaczyli. Być może chcieli w nim zobaczyć drugiego J.J. Redicka. Gościa, który też słynął ze świetnego rzutu w NCAA, a po przejściu na zawodowstwo nie mógł sobie przez długi czas poradzić. Ale Redick w końcu poprawił i to znacznie własne ciało, poprawił się w obronie, bardzo mocno pracował nad swoimi mankamentami i to mu pozwoliło się wybić. Oczywiście jest też o 5-6 centymetrów wyższy, ale samym wzrostem nie uzyskał swojej obecnej pozycji.

Co teraz czeka Fredette'a? Obstawiam, że liga pokroju chińskiej. W Europie się za twardo dla niego gra. W Chinach nie istnieje obrona, a na pewno nikt za jej brak nie narzeka za bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz