Strony

Odsłony

poniedziałek, 2 listopada 2015

O tym jak Utah Jazz zmieniają swoje mecze.

Miałem szczęście wczorajszego poranka trafić na spotkanie Utah Jazz, w którym zrobili swój typowy już dla nich, defensywny blowout. Jak się domyślasz, nie było to piękne widowisko. Na pewno nie dla kibiców zgromadzonych w Bankers Life Fieldhouse.

Po niezłej pierwszej połowie, a zwłaszcza pierwszej kwarcie w której Pacers grali piłką i rozrzucali ją do niepilnowanych zawodników, byłem zdziwiony, że Jazzmani tak łatwo pozwalają na uzyskiwanie przez IND czystych pozycji, dodatkowo faulując ich od groma. Wyraźnie mieli problem z niskim ustawieniem, którym Indiana wyszła na mecz (George/Miles na pozycjach 3/4 – zmiana w stosunku do spotkania z Memphis, gdzie w piątce grał Lavoy Allen zamiast Milesa). Tylko +6 po Q1, ale powinno być znacznie więcej, gdyby tylko ów C.J. trafiał cokolwiek. Druga kwarta to krótki show rookie Mylesa Turnera i coś w tej small-ballowej ofensywie Pacers zaczęło się powoli przycinać. Jednak wciąż nadrabiali to dobrą obroną (mnóstwo tak zwanych deflections – nadspodziewanie dobry tutaj Ellis), a także podwajaniem Favorsa w post-up, mającego dla siebie mis-matche, gdyż z przymusu krył go dużo wątlejszy Miles.

I tak nie najżywsza ofensywa Pacers (ledwie 6 asyst do przerwy), stała się kompletnie stagnacyjną po przerwie. Tak jakby ktoś wsadził pręt (lub ramię Goberta) w te niezgrane jeszcze trybiki.

IND 1st half: 6 ast i 9 TO, 20 razy na linii rzutów wolnych, 49 punktów
IND 2nd half: 4 ast i 15 TO, raz (!) na linii rzutów wolnych, 27 punktów

Uuu.

Dzień wcześniej Jazz poznęcali się nad Philadelphią 76ers i wszystkimi, którzy ten mecz z jakiegoś niezrozumianego powodu oglądali. Jako, że starcie w Indianapolis było dla nich back-to-backiem, to energię po bronionej stronie parkietu zostawili sobie na drugą połowę.

To co czyni z Utah Jazz aktualnie najlepszą obroną w NBA (absurdalny Defensive Rating po trzech spotkaniach – 87,1, chociaż fakt, póki co grali tylko ze wschodem), to brak tam słabych punktów i doskonałe wykorzystywanie tego kim jest Rudy Gobert. Raul Neto ku mojemu zaskoczeniu, spisuje się w defensywie lepiej niż można się było spodziewać i od startu sezonu wskoczył do piątki za Treya Burke’a (to akurat słaby punkt) i w tym meczu świetnie radził sobie z Georgem Hillem. Każdy z pozostałych 80% starting-five (Hood-Hayward-Favors-Gobert) to co najmniej solidny defensor. I jak się tu jeszcze wsadzi odpowiedni odpowiedni system obronny, to trrr… puffff, silniczek ofensywny u rywali gaśnie.

O jakim systemie obronnym mowa?

Ano właśnie. To co chłopcy Quina Snydera zaczęli robić po, jak się domyślam, mini-suszarce podczas half-time w szatni, to głównie inteligentne switchowanie wszystkiego co się rusza. No to lecim:

Tutaj double-switch. Paul George starał się ściąć z góry pod kosz po zasłonie Iana Mahinmi, ale najpierw jego szarżę z łatwością zatrzymał Gobert, a Hayward rozsądnie olał stojącego na 5-6 metrze Francuza (rzucającego z wolnych... 30%, więc nie był tam żadnym zagrożeniem) i szybko powrócił do George’a. Pod koniec świetna praca nóg Favorsa, który nie pozwolił na 3-pointer Milesowi, a później ustał przed szybszym skrzydłowym (krył go cały mecz), nie dając mu miejsca na efektywny rzut spod obręczy.

Akcja po time-oucie Pacers. Znowu zabawa ze switchowaniem George’a, którego tym razem przejął Favors. Problemem tej rozrysowanej zagrywki jest to, że miała tylko jedną opcję, trenerze Vogel. Po jej zneutralizowaniu finito (zwróć uwagę, że Ellis i Hill w zasadzie stoją cały czas w miejscu). Gobert co ciekawe wysoko wyszedł do swojego rodaka, odcinając mu możliwość podania Paulowi na lewym skrzydle. Po odrzuceniu piłki do Milesa, była jeszcze próbka zagrania byle jakiego picka, ale Hayward jest za dobry w te klocki i nie zostawił C.J.'owi miejsca. ERBOL.

Tym razem spojrzenie na to jak Rudy Gobert broni pick'n'rolle. W tym meczu miał ułatwione zadanie, bo jak wspomniałem, Mahinmi rzutem z mid-range absolutnie nie grozi. Full olewka i pilnowanie paint. W dodatku Raulzinho nie został na zasłonie i Hill pod koszem nadział się na ścianę, prawie popełniając błąd kroków (jeszcze Rodney Hood wsadzał tutaj swoje łapy, przy okazji czujnie pilnując Ellisa stojącego w rogu). Hayward ponownie na nic nie pozwolił swojemu rywalowi (spójrz na dobrą pracę Neto, lekko podwaja PG13 kryjąc zarazem Hilla - tak swoją drogą, blondas nie powinien tam w tej chwili stać, bo tylko przeszkadzał George'owi w zagraniu izolacji ze skrzydłowym Jazz). Akcję uratował w ostatnim momencie Monta, trafiając rzut z ręką Hooda (ciut spóźnionego) przy twarzy. To były pierwsze punkty Indiany Pacers w trzeciej kwarcie.

Przykład obrony Utah jako jednego organizmu - wszyscy pomagają wszystkim. Na początek takie byle co pomiędzy Ellisem, a Georgem, po czym Paul zdecydował się na wjazd pod kosz i tam już zrotował do niego Favors, zostawiając wolnego Stuckeya. George odrzucił do niego piłkę, ale błyskawicznie przyszła pomoc od Aleca Burksa, który swoimi powietrznymi wygibasami, odciął Stuckeyowi możliwość podania do chwilowo niekrytego C.J.'a Milesa. Chwilowo, bo za chwilę przy rzucającym obrońcy Pacers znalazł się Hayward (zostawił George’a na rzecz Favorsa), a Burks mógł wrócić do Milesa. Na koniec aktywne ręce Trevora Bookera, chociaż Myles Turner z tamtej sytuacji i tak niewiele mógłby zrobić.

Dokończenie akcji i genialna indywidualna obrona Gordona Haywarda. Nawet jeśli statystycznie zdarzają mu się niemrawe mecze, to po drugiej stronie parkietu jest obok Goberta kluczową postacią.

A tu przykłady dwóch akcji już w spojrzeniu na znaczenie samej długości Rudy’ego Goberta. Obrona paint przed wjazdem Hilla i szybkie doskoczenie do Mahinmi’ego, który pod presją TYCH ramion mocno przestrzelił. Druga akcja to highlightowe siatkarskie zbicie, mimo nieodgwizdanego goaltendingu. Potwór, nie człowiek.

W ten o to sposób Utah Jazz zatrzymali Pacers na 12 punktach w trzeciej kwarcie wybijając tą szukającą jeszcze wspólnego języka ofensywę totalnie z rytmu. Sami odnaleźli flow w ataku, a właściwie odnalazł je Derrick Favors, który zaczął skutecznie przepychać Milesa w post-up (Indiana przestała tak agresywnie podwajać, why?) oraz dodatkowo trafiać z mid-range. Pomógł też dobrze ustawiony w tym meczu celownik Treya Burke’a i Alec Burks, który dostawał się pod kosz, będąc pod opieką zawsze-spóźnionego Stuckeya.

O tym jakiej pewności w defensywie nabrali Jazz, niech świadczy wybór Quina Snydera, o tym na który kosz jego drużyna miała kończyć spotkanie (przywilej gości). Ma to jakieś tam małe znaczenie, bo od tej decyzji zależy czy dany team będzie kończyć mecz przy swojej ławce majstrując akcje ofensywne czy broniąc dostępu do kosza. Znaczna większość trenerów decyduje się na tą drugą opcję, żeby lepiej koordynować swoim zespołem w aspektach obronnych w kluczowych momentach spotkań. Snyder i jego sztab woleli mieć atak zespołu w swoim pobliżu, co podkreśla, że już tylko lepsza gra tutaj dzieli Utah Jazz od stania się zespołem playoffowym.

Czekam na ich mecze z bardziej zaawansowanymi ofensywnie ekipami, żeby można wyciągnąć więcej wniosków. To najwcześniej w sobotę (Memphis - tutaj raczej pod kątem tego, jak atak Jazz poradzi sobie z inną kozacką obroną), a prawdziwy test D w przyszły wtorek w Cleveland.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz