Strony

Odsłony

czwartek, 5 listopada 2015

Festus Ezeli - czyli po co nam Bogut?



O zawodnikach drugiego planu robi się głośno, gdy nagle zagrają świetny mecz lub zanotują widowiskową akcję. Udziałem Festusa Ezeliego stały się oba te elementy. A po sezonie może się też stać duża wypłata.

Ezeli jest jednym z bardzo niewielu już przypadków graczy w NBA, którzy spędzili pełne cztery lata na uniwersytecie. Ale czemu się dziwić, skoro grał w niezbyt popularnej uczelni Vanderbilt, z której do NBA w całej historii trafiło 19 graczy, a najpopularniejszym i najbardziej znanym z nich był jak dotąd Will Perdue. Gdy pojawił się na uczelni w Mockach draftowych nie łapał się nawet do drugiej rundy i tak też pozostało do jego trzeciego roku. Wtedy też dzięki swojej grze nagle zaczął się łapać do trzeciej dziesiątki draftu w tego typu zestawieniach.

Pierwotnie był pickiem w drafcie San Antonio Spurs. Jednak w marcu 2012 roku Spurs sięgnęli po Stephena Jacksona, a w zamian oddali prawa do T.J. Forda, Richarda Jeffersona i wyboru w pierwszej rundzie draftu. Wszystko to działo się wokół transferu Andrew Boguta, a odejście Jacksona było spowodowane ruchami w ramach salary cap. I w 2012 roku Warriors wybrali Ezeliego w drafcie z numerem 30.

W obliczu kontuzji Andrew Boguta w pierwszym sezonie zagrał w 78 spotkaniach, z czego w aż 41 w pierwszym składzie. Nie dostawał wielu minut, bo tylko 14,4 na mecz. Nie był też przesadnie efektywny. Na 36 minut gry notował zaledwie 6,1 punktu, 10,1 zbiórki, ale też 2,4 bloku. I ten ostatni element gry miał znaczący wpływ na jego pozostanie w zespole. Latem 2013 roku poddał się operacji kolana, która wykluczyła go z gry w całym sezonie 2013/14. Warriors nie chcieli jednak z niego zrezygnować i przedłużyli jego debiutancki kontrakt do końca czwartego roku gry w NBA.

Po tym jak odpoczął przez rok, wrócił do gry od początku rozgrywek 2014/15. Ponownie stał się rezerwowym, który zmienia Andrew Boguta i nic poza tym. Był efektywny w obronie, poprawił się też w ataku, notując już 14,4 punktu, 11,1 zbiórki i 3,0 bloku na mecz. Wyraźnej poprawie uległa jego skuteczność z gry, która wzrosła z 43,8% do 54,7%, czyli o ponad 10 punktów procentowych. Jako, że oddawał 90% swoich rzutów z odległości 3 metrów lub mniej, ta statystyka musiała pójść w górę. Pod samą obręczą przeskoczył z 58% na 63%, a w odległości od 1 do 3 metrów z 32,7% do 49,1%. I to było kluczowe w jego grze.

Oczywiście nie był zawodnikiem, który sam sobie wykreuje grę w ataku. Rzadko grał tyłem do kosza, a aż 63% jego celnych rzutów było po asyście. Nie jest to może wynik na poziomie Marcina Gortata, który waha się zdecydowanie pomiędzy 70, a 75%, ale jest bardzo wysoki. Przy postępach w ataku nie zapomniał jednak o obronie. Był drugim najlepiej broniącym własnej obręczy zawodnikiem zespołu tylko za Andrew Bogutem z wynikiem 44,1%. Gdyby wstawić go do grona najlepszych obrońców obręczy z ostatniego sezonu, to pod względem samej skuteczności byłby tuż za pierwszą piątką.

To wszystko sprawiło, że Warriors bardzo mocno zastanawiali się nad przedłużeniem z nim kontraktu już teraz. Ostatecznie jednak do tego nie doszło. Ezeli zostanie zatem wolnym agentem najbliższego lata, ale zarówno klub jak i zawodnik chcą kontynuować współpracę. Jest ona o tyle obiecująca, że Andrew Bogut jest typem gracza, który często odpoczywa ze względu na kontuzje, co ma miejsce chociażby teraz. A to otwiera szanse na grę Ezeliego, który bardzo dobrze sobie radzi. Idealny przykład mamy teraz.



Bogut zagrał tylko w meczu otwarcia, w którym doznał wstrząśnienia mózgu i do piątki wskoczył właśnie Ezeli. I wydaje się być najrówniej grającym póki co zawodnikiem obok Stephena Curry'ego. Warriors mają bilans 5-0, ale słabo gra Klay Thompson, bardzo nierówno Harrison Barnes i Draymond Green, stąd bardzo stabilna dyspozycja Ezeliego jest tym, czego właśnie teraz potrzebowali.

Festus poprawił się jeszcze bardziej w skuteczności z gry, podnosząc ją do poziomu 58,8%, z odległości mniejszej niż 1 metr trafia na razie nieziemskie 92,9%. W przeliczeniu na 36 minut notuje już 16,6 punktu, a że dostaje ich blisko 20 co mecz, to jego średnia wzrosła do 9. Wciąż jednak nie zapomina o obronie. Jeśli rok temu jego 44,1% dawałoby mu miejsce szóste wśród najlepszych to boję się sprawdzać gdzie by był teraz. Rywale bowiem atakujący kosz Warriors, gdy jest pod nim Ezeli trafili na razie tylko 33,3% swoich prób. A nie jest ich mało, bo 8,4 w każdym meczu. Czyli na 42 rzuty spod kosza, tylko 14 wpadło. Wow.

Wczoraj boleśnie przekonał się o tym Blake Griffin, który próbował zrobić kolejny efektowny wsad nad rywalem. Ezeli jednak na to nie pozwolił i być może widzieliśmy już najefektowniejszy blok roku:



Ezeli ma oczywiście swoje ograniczenia. Jeszcze w poprzednim sezonie notował 5,5 faulu na 36 minut gry, co blokowało jego minuty. Teraz jest lepiej, bo spadł do 4,3. Słabo też radzi sobie na linii osobistych. Po tym jak w poprzednich rozgrywkach trafiał solidne jak na środkowego 62,8%, tak teraz ma zaledwie 37,5%. Dąży zatem do DeAndre Jordana. Oczywiście nikt nie da mu takich pieniędzy jak Jordanowi, ale prawdę mówiąc, w czym Jordan jest od niego lepszy? Lepiej kończy spod kosza? W przypadku obu około połowa ich celnych rzutów kończy się wsadami. Jordan jest jednak dużo mniej samodzielny w ataku, bo aż 85% jego koszy pada po asyście.

Nie mówię, że Ezeli ma już dyktować takie warunki jak Jordan, bo to niemożliwe, ale na bardzo rozsądne pieniądze może liczyć. I to na pewno będzie problem dla Warriors w najbliższe lato. Andrew Bogut ma już 31 lat, a kontrakt do końca sezonu 2016/17. Ezeli jest 5 lat młodszy, a na pewno upomni się o podwyżkę i to solidną z obecnych 2,0 miliona dolarów. Problem w tym, że obok niego stanie Harrison Barnes, który liczy na maksymalny kontrakt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz