Znakomite występy drużynowe i indywidualne zastąpiły we wtorek rzuty równe z syreną oraz emocje w końcówkach. Golden State Warriors objawili się w Charlotte, Andre Drummond objawiał się na tablicach i tylko Anthony Davis pozostaje na gorącej linii programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie".
Dzień konia dnia: Takie rzeczy się zdarzają i nie powinniśmy przykładać do nich większej uwagi, ale to co zrobili wczorajszej nocy Hornets z pewnością zasługuje na swój oddzielny akapit. Drużyna, która nie ma ofensywy i mieć jej najprawdopodobniej nie będzie, eksplodowała w starciu przeciwko Bulls na 130(!) punktów, 51,6 proc. skuteczności z gry i chore, naprawdę chore 60,9 proc. z dystansu. Zza łuku trafiali niemal wszyscy na czele z Frankiem Kaminskim (2/2) oraz Spencerem Hawesem (3/3), jednak show ukradł ostatecznie Jeremy Lamb. Były zawodnik Thunder, kilka godzin po podpisaniu nowego kontraktu na 21 milionów dolarów przez 3 następne sezony, udowodnił swoją wartość, rzucając przeciwnikom 20 punktów na 90 proc. skuteczności. James Harden 2.0?
Nieobecny dnia: To wcale nie taka cicha historia początku tego sezonu. W ciągu czterech pierwszych spotkań Anthony Davis nie zrobił niczego, aby przekonać nas, że NBA już wkrótce stanie się ligą Anthony’ego Davisa. W grze lidera Pelicans nie widać chęci, nie widać zaangażowania i choć po części można to tłumaczyć brakiem zdrowego wsparcia, to jednak problem leży też chyba gdzie indziej. Davis nie czuje się na razie zbyt dobrze w ofensywie Alvina Gentry’ego. Nie odnajduje swojej klepki na parkiecie, jest tylko 4/18 z gry w pomalowanym i 8/26 z półdystansu. W meczu przeciwko Magic był dopiero czwartym w swojej drużynie zawodnikiem pod względem liczby oddanych rzutów. Panika? Jeszcze chwilę poczekajmy, ale coś z pewnością nie działa w Nowym Orleanie tak jak powinno.
Triple-double dnia: Dominacja to według słownika języka polskiego „przewaga nad osobą lub grupą ludzi, umożliwiająca decydowanie o nich według swej własnej woli”. W NBA to zdanie można zastąpić dwoma słowami: Andre Drummond. Środkowy Pistons zaliczył wczoraj wielki mecz okraszony nietypowym triple-double na 25 punktów, 18 zbiórek w obronie i 11 zbiórek w ataku. Jego ręce były wszędzie, robiły wszystko i nie zapewniły tylko jednego. Zwycięstwa. Pistons przegrali swoje pierwsze spotkanie w sezonie, a to za sprawą fatalnej postawy rezerwowych. Ławka Stana van Gundy’ego przez cały mecz nie istniała i przegrała ze swoimi bezpośrednimi rywalami 43-2. Nie kupuj im prezentów na święta, Andre.
Trener dnia: Po wpadce z Pistons pierwszego dnia sezonu zasadniczego, Hawks kontynuują dobrą passę i bez większych problemów wygrali wczoraj czwarte spotkanie z rzędu. Wszystkie zagrywki Mike’a Budenholzera znają chyba na pamięć, bo jak widać poniżej, nie muszą go już słuchać…
Niepokonani dnia: Mało się o tym mówi, ale Toronto Raptors notują właśnie najlepszy start sezonu w historii swojej organizacji. Wygrana nad Mavericks pozwoliła Kanadyjczykom utrzymać dobrą passę oraz zdobyć pozycję jedynej niepokonanej drużyny na Wschodzie NBA. Sukces po raz kolejny zapewniła obrona. Podopieczni Dwane’a Casey zatrzymali Mavs na 91 oczkach i pozwolili im na trafienie tylko 38 proc. swoich rzutów. Chudy Kyle Lowry robi dobre rzeczy:
Cytat dnia: Jeśli przejmujesz się prawami człowieka i prawami obywatela, nie powinieneś przejmować się poziomem sprzedaży twoich butów. [Michael] uznał, że komercja jest ważniejsza niż czyste sumienie. To jego decyzja i będzie musiał z tym żyć.
Kareem Abdul-Jabbar o Michaelu Jordanie i jego „wpływie” na prawa człowieka w Stanach Zjednoczonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz